Skwar
lał
się z nieba. Gorące promienie słońca ogrzewały twarze młodych
adeptów Nieśmiertelnego
Wilka.
Akurat przypadał dzień wolny od zajęć, więc zaraz po porannej
rozgrzewce, uczniowie mieli czas wyłącznie dla siebie. Większość
z nich pochowała się przed upałem w chłodnym wnętrzu niewielkich
budynków.
Dziedziniec
były
puste.
W
niewielkiej wiosce, znajdującej
się obok szkoły sztuk walki życie również zamarło. Niewielu
wieśniaków było na tyle odważnych, aby wychylić nos ze swoich
domostw. W sklepach było pusto. Sprzedawcy zastanawiali się nad
zamknięciem lokalu wcześniej, a starszyzna modliła się o deszcz,
aby nie zmarnować na polu tego, co jeszcze nadawało się do użytku.
Aubergine
była
jedną z nielicznych odważnych, którzy wychylili nos. Po jej czole
spływały krople zimnego potu, a cienka, zwiewna tunika przykleiła
się do rozgrzanego ciała. Obserwowała wysuszone liście,
nieporuszone przez najdrobniejszy powiew wiatru.
Myślała.
Jej głowę zaprzątał wicher obrazów. Miała dość tego, co
działo się na wyspie. Wiedziała, że nie dla niej spokojne życie,
spędzone na naukach sztuk walki, których nigdy nie użyje w
praktyce. Historia powtarzała się od pokoleń. Kiedyś, szukała w
pradawnych zwojach wzmianki o tym, że jakiś mistrz zasłynął poza
wyspom. Nie znalazła. Niektórzy jednak twierdzili, że ktoś taki
na pewno był, tylko że wszelkie informacje są dobrze ukryte.
Dlaczego? Tego nikt, nigdy jej nie wyjaśnił.
Aubergine
szybkim krokiem pokonała
wąską, brukowaną uliczkę i stromym zejściem zbiegła na
piaszczystą plażę. Zatrzymała się dopiero w momencie, kiedy jej
stopy zamoczyły się w chłodnej wodzie oceanu. Patrzyła na wąski
przesmyk i brzeg znajdujący się na drugiej stronie. Tam był świat,
który ją wzywał, który jej potrzebował.
I
wtedy to zobaczyła.
Potraktowała to jako znak, który miał zmienić monotonie jej
życia. Nie pomyliła się.
Na
horyzoncie pojawił
się duży brązowy statek z ciemnymi żaglami. Nie mógł być to
statek kupiecki. Takowy przypływał do wioski tylko trzy razy w roku
i starannie omijał letnie miesiące. Wytężyła wzrok, aby dostrzec
napis znajdujący się na rufie. Venenosa…
Słowo to kompletnie nic jej nie mówiło, jednak nie to było
najgorsze. Z boku burty znajdowały się otwory, z których w każdej
chwili mogły wysunąć się kilkunastocalowe armaty.
Statek
coraz bardziej zbliżał
się do portu, który był jakieś cztery kilometry od miejsca, w
którym się znajdowała. Gdyby się postarała, to dałabym radę
dobiec tam w trzydzieści minut. Mniej więcej tyle zajęłoby
cumowanie statku.
W
porcie zawsze śmierdziało
rybami, jednak dzisiaj było znacznie gorzej. To, co rybakom nie
udało się schować leżało teraz na słońcu i rozkładało się w
zaskakująco szybkim tempie. Rozejrzała się nerwowo. Nigdzie nie
zauważyła głównego Rybaka i handlarzy świeżymi rybami.
Przełknęła głośno ślinę, próbując opanować szybki oddech i
palpitacje serca spowodowane śpiesznym biegiem i nerwami.
Zacisnęła
dłonie w pięść i wytężyła wszystkie zmysły, kiedy rampa
opadła, a z pokładu statku zaczęli wychodzić mężczyźni ubrani
inaczej niż kupcy, których zamieszkiwali wioskę.
Niektórzy
mieli na sobie czyste koszule, inni dziwne, lekko świecące,
czarne kurtki i obcisłe, długie spodnie. Do tego ciężkie buty.
Ich fryzury też nie przypominały tych, które obserwowała w szkole
czy wiosce. Mieli długie, nienaturalnie jasne włosy.
Było
ich dziesięciu. Rozejrzeli się po niewielkim porcie, kilkoro
skrzywiło się na widok śmierdzących ryb, inni widząc samotną
dziewczynę wyszczerzyli zęby w ohydnym uśmiechu.
-
No proszę,
szef miał rację – oświadczył jeden z nich, a w tonie jego głosu
zabrzmiał obcy akcent. – Kapitanie!
Aubergine
cofnęła
się o dwa kroki.
Po
rampie zszedł
wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku. Długie, jasne
włosy okalały jego wąską pociągłą twarz. Dziewczyna
obserwowała mocno zarysowaną szczękę, wystające kości
policzkowe i wąskie wargi. Jej czarne oczy spotkały się z jego
jasnożółtymi tęczówkami.
-
Witam drogą
panią – oświadczył szorstko, jednak jego wargi wygięły się w
szyderczym uśmiechu. – Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie
znajdę Rybaka?
-
Nasza wioska nie handluje w letnich miesiącach
– rzekła. – Mamy tu swoje zasady.
-
Nie wątpię,
jednak my nie przypłynęliśmy tutaj handlować. Nasze sprawy cię
nie dotyczą. Wskaż nam po prostu drogę.
Zapadła
cisza. Aubergine usłyszała stukot okiennic, gdzieś za swoimi
plecami, cichu skrzyp drzwi po prawej i kroki po lewej. Mieszkańcy
wioski wyczuli, że dzieje się coś dziwnego i prawdopodobnie
zauważyli ogromny statek o obco brzmiącej nazwie.
Port
zaczął
się zapełniać, jednak wielu wieśniaków spoglądało na młodą
adeptkę z nadzieją. Kto, jeśli nie ona, miał ich teraz uratować?
-
Czy jest wśród
was Rybak? – zabrzmiał głos kapitana statku.
Niektórzy
mieszkańcy
cofnęli się niechętnie, inni zacisnęli pięści. Po chwili z
tłumu wyszedł starszy mężczyzna z siwymi włosami. Niski i lekko
zgarbiony. Serce Aubergine podeszło do gardła, był to on –
ojciec jej ukochanego Liira.
Rybak
stanął
obok niej, jakby liczył, że w kulminacyjnym momencie dziewczyna
obroni go swym ciałem. Popatrzył na przybyszy z ciekawością i
strachem.
-
Czego ode mnie oczekujecie? – zapytał
szorstko.
-
Wiesz doskonale, starcze. Przybyliśmy
po chłopca.
Serce
Aubergine fiknęło
koziołka. Zaschło jej w gardle, a po plecach przebiegł dreszcz. To
wszystko miało być inaczej, to nie mogło dziać się naprawdę.
Musiała powiadomić szkołę o całym zajściu. Zresztą, sami
powinni zauważyć nadpływający statek i przyjść z pomocą.
Dlaczego tego nie robili? Bała się zostawić starego Rybaka i port,
bała się, że kiedy wróci z odsieczą, to mężczyzn już dawno
nie będzie, a razem z nimi odejdzie też Liir.
Na
czole Rybaka pokazała
się cienka żyłka nerwów. Rozejrzał się niespokojnie, jakby
obawiał się, że jego syn wyjdzie na ulicę i wpadnie prosto w
pułapkę.
-
Po co wam on!? – krzyknęła
Aubergine, wysuwając się nieznacznie przed starego mężczyznę. –
Nic nie zrobił.
-
Nie wtrącaj
się panienko jeśli nie wiesz o co chodzi, bo ukrócę ci ten
niewyparzony język. Nikt nie nauczył cię pokory?
Aubergine
bez słowa
przyjęła pozycję gotową do walki. Ugięła nogi w kolanach i
naprężyła mięśnie ramion.
-
Adeptka… - szepnął
kapitan okrętu, jednak żaden mięsień jego twarzy się nie
poruszył. – Panowie, dajcie jej solidną nauczkę.
Dziewczyna
wstrzymała
oddech. Napięła mięśnie i skupiła myśli na potencjalnym celu.
Jej ciało czuło zapał do walki, czekała aż którykolwiek z
mężczyzn zacznie na nią nacierać. Jednak nic takiego się nie
wydarzyło.
Nagle
poczuła
dziwne, tępe uderzenie między łopatki. W gardle stanęła jej
nieprzyjemna gula. Zabrakło jej tchu. A potem była już tylko
ciemność…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz