czwartek, 12 listopada 2015

1 rozdział

Skwar lał się z nieba. Gorące promienie słońca ogrzewały twarze młodych adeptów Nieśmiertelnego Wilka. Akurat przypadał dzień wolny od zajęć, więc zaraz po porannej rozgrzewce, uczniowie mieli czas wyłącznie dla siebie. Większość z nich pochowała się przed upałem w chłodnym wnętrzu niewielkich budynków.
Dziedziniec były puste.
W niewielkiej wiosce, znajdującej się obok szkoły sztuk walki życie również zamarło. Niewielu wieśniaków było na tyle odważnych, aby wychylić nos ze swoich domostw. W sklepach było pusto. Sprzedawcy zastanawiali się nad zamknięciem lokalu wcześniej, a starszyzna modliła się o deszcz, aby nie zmarnować na polu tego, co jeszcze nadawało się do użytku.
Aubergine była jedną z nielicznych odważnych, którzy wychylili nos. Po jej czole spływały krople zimnego potu, a cienka, zwiewna tunika przykleiła się do rozgrzanego ciała. Obserwowała wysuszone liście, nieporuszone przez najdrobniejszy powiew wiatru.
Myślała. Jej głowę zaprzątał wicher obrazów. Miała dość tego, co działo się na wyspie. Wiedziała, że nie dla niej spokojne życie, spędzone na naukach sztuk walki, których nigdy nie użyje w praktyce. Historia powtarzała się od pokoleń. Kiedyś, szukała w pradawnych zwojach wzmianki o tym, że jakiś mistrz zasłynął poza wyspom. Nie znalazła. Niektórzy jednak twierdzili, że ktoś taki na pewno był, tylko że wszelkie informacje są dobrze ukryte. Dlaczego? Tego nikt, nigdy jej nie wyjaśnił.
Aubergine szybkim krokiem pokonała wąską, brukowaną uliczkę i stromym zejściem zbiegła na piaszczystą plażę. Zatrzymała się dopiero w momencie, kiedy jej stopy zamoczyły się w chłodnej wodzie oceanu. Patrzyła na wąski przesmyk i brzeg znajdujący się na drugiej stronie. Tam był świat, który ją wzywał, który jej potrzebował.
I wtedy to zobaczyła. Potraktowała to jako znak, który miał zmienić monotonie jej życia. Nie pomyliła się.
Na horyzoncie pojawił się duży brązowy statek z ciemnymi żaglami. Nie mógł być to statek kupiecki. Takowy przypływał do wioski tylko trzy razy w roku i starannie omijał letnie miesiące. Wytężyła wzrok, aby dostrzec napis znajdujący się na rufie. Venenosa… Słowo to kompletnie nic jej nie mówiło, jednak nie to było najgorsze. Z boku burty znajdowały się otwory, z których w każdej chwili mogły wysunąć się kilkunastocalowe armaty.
Statek coraz bardziej zbliżał się do portu, który był jakieś cztery kilometry od miejsca, w którym się znajdowała. Gdyby się postarała, to dałabym radę dobiec tam w trzydzieści minut. Mniej więcej tyle zajęłoby cumowanie statku.

W porcie zawsze śmierdziało rybami, jednak dzisiaj było znacznie gorzej. To, co rybakom nie udało się schować leżało teraz na słońcu i rozkładało się w zaskakująco szybkim tempie. Rozejrzała się nerwowo. Nigdzie nie zauważyła głównego Rybaka i handlarzy świeżymi rybami. Przełknęła głośno ślinę, próbując opanować szybki oddech i palpitacje serca spowodowane śpiesznym biegiem i nerwami.
Zacisnęła dłonie w pięść i wytężyła wszystkie zmysły, kiedy rampa opadła, a z pokładu statku zaczęli wychodzić mężczyźni ubrani inaczej niż kupcy, których zamieszkiwali wioskę.
Niektórzy mieli na sobie czyste koszule, inni dziwne, lekko świecące, czarne kurtki i obcisłe, długie spodnie. Do tego ciężkie buty. Ich fryzury też nie przypominały tych, które obserwowała w szkole czy wiosce. Mieli długie, nienaturalnie jasne włosy.
Było ich dziesięciu. Rozejrzeli się po niewielkim porcie, kilkoro skrzywiło się na widok śmierdzących ryb, inni widząc samotną dziewczynę wyszczerzyli zęby w ohydnym uśmiechu.
- No proszę, szef miał rację – oświadczył jeden z nich, a w tonie jego głosu zabrzmiał obcy akcent. – Kapitanie!
Aubergine cofnęła się o dwa kroki.
Po rampie zszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w średnim wieku. Długie, jasne włosy okalały jego wąską pociągłą twarz. Dziewczyna obserwowała mocno zarysowaną szczękę, wystające kości policzkowe i wąskie wargi. Jej czarne oczy spotkały się z jego jasnożółtymi tęczówkami.
- Witam drogą panią – oświadczył szorstko, jednak jego wargi wygięły się w szyderczym uśmiechu. – Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdę Rybaka?
- Nasza wioska nie handluje w letnich miesiącach – rzekła. – Mamy tu swoje zasady.
- Nie wątpię, jednak my nie przypłynęliśmy tutaj handlować. Nasze sprawy cię nie dotyczą. Wskaż nam po prostu drogę.
Zapadła cisza. Aubergine usłyszała stukot okiennic, gdzieś za swoimi plecami, cichu skrzyp drzwi po prawej i kroki po lewej. Mieszkańcy wioski wyczuli, że dzieje się coś dziwnego i prawdopodobnie zauważyli ogromny statek o obco brzmiącej nazwie.
Port zaczął się zapełniać, jednak wielu wieśniaków spoglądało na młodą adeptkę z nadzieją. Kto, jeśli nie ona, miał ich teraz uratować?
- Czy jest wśród was Rybak? – zabrzmiał głos kapitana statku.
Niektórzy mieszkańcy cofnęli się niechętnie, inni zacisnęli pięści. Po chwili z tłumu wyszedł starszy mężczyzna z siwymi włosami. Niski i lekko zgarbiony. Serce Aubergine podeszło do gardła, był to on – ojciec jej ukochanego Liira.
Rybak stanął obok niej, jakby liczył, że w kulminacyjnym momencie dziewczyna obroni go swym ciałem. Popatrzył na przybyszy z ciekawością i strachem.
- Czego ode mnie oczekujecie? – zapytał szorstko.
- Wiesz doskonale, starcze. Przybyliśmy po chłopca.
Serce Aubergine fiknęło koziołka. Zaschło jej w gardle, a po plecach przebiegł dreszcz. To wszystko miało być inaczej, to nie mogło dziać się naprawdę. Musiała powiadomić szkołę o całym zajściu. Zresztą, sami powinni zauważyć nadpływający statek i przyjść z pomocą. Dlaczego tego nie robili? Bała się zostawić starego Rybaka i port, bała się, że kiedy wróci z odsieczą, to mężczyzn już dawno nie będzie, a razem z nimi odejdzie też Liir.
Na czole Rybaka pokazała się cienka żyłka nerwów. Rozejrzał się niespokojnie, jakby obawiał się, że jego syn wyjdzie na ulicę i wpadnie prosto w pułapkę.
- Po co wam on!? – krzyknęła Aubergine, wysuwając się nieznacznie przed starego mężczyznę. – Nic nie zrobił.
- Nie wtrącaj się panienko jeśli nie wiesz o co chodzi, bo ukrócę ci ten niewyparzony język. Nikt nie nauczył cię pokory?
Aubergine bez słowa przyjęła pozycję gotową do walki. Ugięła nogi w kolanach i naprężyła mięśnie ramion.
- Adeptka… - szepnął kapitan okrętu, jednak żaden mięsień jego twarzy się nie poruszył. – Panowie, dajcie jej solidną nauczkę.
Dziewczyna wstrzymała oddech. Napięła mięśnie i skupiła myśli na potencjalnym celu. Jej ciało czuło zapał do walki, czekała aż którykolwiek z mężczyzn zacznie na nią nacierać. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.
Nagle poczuła dziwne, tępe uderzenie między łopatki. W gardle stanęła jej nieprzyjemna gula. Zabrakło jej tchu. A potem była już tylko ciemność…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy